Mam mieszane uczucia ilekroć oglądam ten film. Niby wszystko z osobna mi się podoba. Aktorzy - świetne mordy; Pinon, Pearlman, Weaver im starsza, tym lepsza. Reżysera bardzo lubię. Filmowanie mi się podoba. Kilka dobrych dialogów. Nawet cała historia trzyma się kupy i w ciekawy sposób rozwija relacje między Ripley a Alienami.
A mimo to - marne to dzieło. I nie chodzi mi nawet o niemożebności czy głupstwa dotyczące "science" - "fiction" się bez "science" obywa, a zarówno Ridleyowi Scottowi, jak i Cameronowi takie detale jak trzymanie się praw fizyki czy nudnego pragmatyzmu nie przeszkadzały w zrobieniu świetnych filmów.
Co mnie osobiście najbardziej przeszkadza, to krzywda, jaką wyrządzono Alienom. Te piękne stworzenia literalnie umoczono w gównie. Dosłownie: gniazdo Alienów z Resurrection wygląda jakby było umieszczone w Centralnym Zbiorniku Nieczystości USM Auriga. Porównajcie chociażby gniazdo Obcych z "Aliens" (które jest po prostu piękne, wijące się Alieny wyglądają jak żywe reliefy) i gniazdo Obcych z "Alien:Resurrection" (a.k.a. Kloaka). Zwykłe, ohydne, krwiożercze bestie, jak z pierwszego lepszego filmu klasy U z kreską.
30 sierpnia 2006
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz