28 sierpnia 2006

[ FILM ] Aliens - Director's cut

Kupiliśmy sobie pudełeczko z Alienami #1 - #4.

Zarówno "Aliena" (który w Polsce miał podtytuł "Osmy pasażer Nostromo"), jak i Aliensów znałem ze szczegółami na długo przed tym, jak obejrzałem filmy. Znałem z opowieści kolegi z klasy, który umiał opowiadać porywająco i ze szczegółami, jakie umknęłyby mi w kinie. Oba filmy widziałem nie wiem już ile razy, ale to jest ten rodzaj filmów, w którym podskakuje się w fotelu nawet wówczas, gdy wiadomo, co się za chwilę stanie. Dobre horrory z klimatem i ślicznymi Obcymi.

Aliens, a.k.a. "Space-Rambo" -- skojarzenie prawidłowe, w końcu na co żołnierzom w kosmosie panterki, jeśli nie po to, żeby przywołać widzowi wszystkie te wietnamsko-afgańskie skojarzenia? -- otóż właśnie. Idiotyzmów w filmie znalazłoby się sporo, ale film jest tak zrobiony, że nie ma to najmniejszego znaczenia; więcej, reżyser na spółę ze scenografem wprowadzili może rzeczy -- zdawałoby się -- bezsensowne, jak się chwilę zastanowić, ale za to bardzo skuteczne, jeśli chodzi o osiąganie nastroju. Czarny sierżant z cygarem w zębach, wrzeszczący swoje "All right, sweethearts, what are you waiting for? Breakfast in bed? Another glorious day in the corps! A day in the Marine Corps is like a day on the farm. Every meal's a banquet! Every paycheck a fortune! Every formation a parade! I LOVE the corps! " --- aah, w gruncie rzeczy, straszne głupoty w kontekście lotów międzygwiezdnych i technologii zdolnej produkować androidy, ale pasuje jak ulał -- od razu wiadomo, o co chodzi (a wspominałem o panterkach? To samo).

Director's cut godny polecenia. Niektóre sceny znakomite -- nie ma sensu oglądać Aliens bez nich.

Brak komentarzy: